literature

Apartamenty Grobowe

Deviation Actions

Drzuma's avatar
By
Published:
1.8K Views

Literature Text

Apartamenty Grobowe

Henry Damian Brookenry. Zwany również Szalonym Henrym i Nawiedzonym Brook’iem. W młodszych latach ukończył szkołę detektywistyczną w Giżycku, wcześniej studiował psychologię. Po ukończeniu nauki zdał do szkoły policyjnej, by ostatecznie skończyć na wydziale kryminalnym, wpierw jako detektyw, a następnie dowódca zespołu Dochodzeniowo - Śledczego. Dzięki jego zdolnościom i wydajności pracy wszyscy przepowiadali mu udaną karierę, więc też nikt nie spodziewał się, że mężczyzna popadnie w obłęd po tym, jak jego córka zostanie porwana, a żona rok później popełni samobójstwo z żałoby. Sam odszedł
z policji, gdy był jeszcze w miarę o zdrowych zmysłach, a następnie zajął się badaniem sprawy córki i próbami odnalezienia jej ciała lub złapania porywacza.
Równe 8 lat później do jego drzwi zapukała młoda kobieta będąca detektywem na wydziale kryminalnym, gdzie Henry kiedyś pracował. Potrzebowała pomocy w sprawie seryjnego zabójcy. Brookenry zgodził się pomóc i od tamtej pory narodziła się między nimi współpraca, chociaż mężczyzna nigdy nie ruszał się z domu, ani nie wrócił do pracy. Mimo to przez kolejne dwa lata pomagał policji w łapaniu wszelakiej maści morderców z nadzieją, że w ten sposób trafi na trop córki.
Dzisiaj mija równo 10 lat od porwania Oli Brookenry…

Czas obecny
Solidne, drewniane drzwi stawiły silny opór jej pięści, kiedy detektyw Maria Corney uderzyła w nie kilka razy. Po chwili powtórzyła czynność. Ktoś inny pomyślałby, że po prostu nikogo nie ma w domu. Ciemno w oknach, cisza. Ale Maria wiedziała, że właściciel nigdzie się stąd nie ruszał.
- Panie Henry! To ja, Maria! Proszę otworzyć, mam sprawę! – krzyknęła i zrobiła zamach by ponownie walnąć w drzwi, gdy te nagle zgrzytnęły i stanęły przed nią otworem.
Za nimi stał mężczyzna w średnim wieku, którego siwizna, zmęczenie i stres postarzały
o wiele zbyt szybko. Ubrany w niegdyś białą koszulę, teraz pogniecioną i poszarzałą od brudu, towarzyszyły jej ciemne spodnie od garnituru, które także znały lepsze czasy. W jednej ręce czaiła się flaszka wódki, a druga ściskała kieliszek zapewne z tym właśnie trunkiem. Podkrążone ze zmęczenia oczy wpatrywały się ponuro przed siebie, jakby Maria nie stała im na przeszkodzie, a była jedynie powietrzem. Czasem zastanawiała się, jakie okropieństwa musiał widzieć ich właściciel, który bez najmniejszego mrugnięcia spoglądał na niekiedy potworne zdjęcia zwłok i miejsc zbrodni.
- Witam panie Hen…
- Panienka się nie wydziera tak. To nie przystoi osóbce w pani wieku. Sąsiadów pani pobudzi. To spokojna okolica… - ponury, lekko ochrypnięty od nadmiaru alkoholu głos wydobył się z ust mężczyzny.
Co najdziwniejsze, to że sposób jego wypowiadania się dalece odbiegał od jego wizerunku. Zamiast niechlujnego słownictwa i plączącego się języka, pan Henry szczycił się nienagannymi manierami i elokwencją godną dżentelmena.
Nic więcej nie mówiąc, Brookenry przesunął się w bok wpuszczając Marię do środka. Weszła pospiesznie, a następnie przycisnęła do siebie czarną torbę. W środku miała teczkę A4. Wiedziała, co jest w środku i obawiała się reakcji pana Henry’ego na jej zawartość. Mimo, iż większość miała go za czubka i samotnika, to ona jako jedyna mu ufała i widziała w nim troskliwego, zrozpaczonego ojca, który stracił córkę i próbuje znaleźć winowajcę. Jej zdaniem nie było w tym nic złego.
- Z czym panienka tym razem przychodzi? – zapytał zamykając drzwi, po czym chwiejnym, acz w miarę prostym krokiem ruszył do salonu.
Właściwie to dawniej może i był to salon, ale obecnie wyglądał jak mroczne legowisko szalonego naukowca. Rolety w oknach były zaciągnięte na sam dół. Jedynymi źródłami światła było kilka mały lampek, których żarówki dawały jedynie delikatną poświatę. Meble odsunięte były w nieładzie pod ściany i w większości zasłonięte prześcieradłami. Na starym, zakurzonym dywanie, który znajdował się w samym centrum pokoju stał jeden fotel, a obok stołek – stał się wyposażeniem dopiero od kiedy Maria zaczęła odwiedzać pana Henry’ego
z różnymi sprawami. Naprzeciwko obu miejsc siedzących stała ogromna tablica. Było na niej pełno zdjęć, wycinków z gazet, notatek, a w centrum tego wszystkiego mapa warmińsko-mazurskiego z przypiętymi pinezkami, od których odchodziły nitki do różnych artykułów. Dodatkowo pod ścianą na prawo od tablicy stał wielki stół pokryty stertami papierów, różnymi przedmiotami codziennego użytku, brudnymi talerzami i filiżankami, a nad tym wszystkim widziało wielkie poroże jelenia.
„Nastrojowo, jak zwykle” pomyślała Maria i zanim usiadła czy zabrała się za cokolwiek innego, chwyciła brudne naczynia i poszła do kuchni je umyć. Nie musiała tego robić, ale zawsze jak przychodziła to po prostu uznawała, że w takim syfie żyć nie można i z własnej woli brała się za drobne porządki.
Gdy skończyła i wróciła do salonu, pan Brookenry już siedział na swym tronie i spoglądał posępnym wzrokiem na tablicę. Czasami potrafił tak siedzieć cały dzień. Telewizję już dawno mu odłączono.
- Przyniosłam akta sprawy, którą teraz prowadzimy. Przypuszczam, że może pana zainteresować – zaczęła, ale zamiast dokończyć zdanie, po prostu położyła mu na kolanach teczkę, a sama usiadła na stołku obok oparłszy ręce na kolanach.
Drżące dłonie odstawiły kieliszek i flaszkę wódki na stoliczek obok, po czym chwyciły teczkę tak delikatnie, jakby była żywą istotą zdolną do czucia bólu. Wcześniej znużony wzrok, teraz emanował bystrością, skupieniem i życiem. Oczy szybko wertowały kolumny tekstu
i przeglądały zdjęcia. Nie potrwało długo, gdy Henry poderwał się z fotela i podszedł do tablicy. Wyciągnął zza niej drugą tablicę, znacznie mniejszą i pustą. Służyła ona do nowych spraw, które rozwiązywał z panną Corney.
- Opowiedz mi jak to wyglądało… Twoimi oczami, a nie tym bełkotem z raportów – powiedział przejętym głosem podczas przywieszania na tablicy zdjęć z miejsca zbrodni.
- Czyli, jak zwykle. No dobrze. Od czego by zacząć…

Południe  - Posterunek
- Osiem ciał! Powtarzam, osiem! I wszystkie jedno obok drugiego! – naczelnik Dariusz Trzebiet chodził po pokoju jak wściekły kot w klatce. - Całe szczęście, że panna Corney ma trochę oleju w głowie, bo potknęlibyście się o nie, a i tak byście ich nie znaleźli! – ryknął głośnie na stojącą grupę policjantów z wydziału kryminalnego.
I znów będą patrzeć się na mnie bykiem. A już zaczynali mnie lubić. No ale nie po to tu byłam. Nadal czekaliśmy na wyniki sekcji oraz rekonstrukcję twarzy.
Wstałam by udać się do prosektorium, gdy nagle zza moich pleców wydobył się niski głos.
- Może mała przechadzka do spa dla sztywnych?
Rafał Chodzicki. Meloman, flirciarz, ekscentryk ubrany jak na pogrzeb z elegancką, drewnianą laską i na moje nieszczęście psycholog na naszym posterunku. Odkąd zaczęłam prowadzić sprawy z pomocą Henry'ego, profesorek uparł się by chodzić za mną niemal wszędzie i wypytywać w celu przekonania się zapewne czy już świruję. Niedoczekanie!
- Tak się składa, że właśnie idę do prosektorium proszę pana, a teraz przepraszam, ale jestem w pracy - chwyciłam moją torebkę, po czym ruszyłam szybkim krokiem korytarzem
w stronę windy. Pech chciał, że za moimi plecami słychać było charakterystyczny stukot laski.
Weszłam do windy, a tuż za mną mój niechciany towarzysz.
- Panno Corney, proszę, mów mi Rafał. Znamy się już tak dobrze, że te formalności nie mają sensu, tym bardziej, że jest pani na mnie skazana tak długo jak pracuje pani z Henrym - puścił do mnie oko z szarmanckim uśmiechem, który nijak nie zrobił na mnie wrażenia.
- Jeśli jest pan tak zdesperowany panie Rafale to proszę bardzo... - mruknęłam tylko zanim wyszłam w jego towarzystwie z windy i przeszłam chłodnym korytarzem do sali, w której odbywała się sekcja naszej denatki.
Na środku pomieszczenia stały trzy stoły. Dwa były przykryte, a przy trzecim stał akurat patolog, do którego podeszłam.
- Witam panią, panno Mario, profesorze Chodzicki - albo mi się zdawało albo głos doktora Pawła brzmiał weselej, gdy wypowiadał moje imię, niż gdy witał Rafała.
- Doktorze, jakieś wieści?
- Miała 23 lata. Wygląda na to, że i bez klapy daleko by nie zaszła. Poważne złamanie nóg, ale widocznie zostało opatrzone, bo ofiara nie zmarła z powodu ewentualnych powikłań. Ponadto palce u rąk kompletnie zniszczone. Wydaje mi się, że mogła mieć mało tlenu, ale  nie przez to zmarła. Bezpośrednią przyczyną jej śmierci było zagłodzenie. Nie wiem, jak długo musiała siedzieć w tym dole, ale bydlak, który to zrobił nie karmił jej i pozwolił umierać z głodu przez  prawie 2 tygodnie, bo pewnie miała zapas wody. Zgon nastąpił półtora roku temu, może trochę wcześniej.
Podczas notowania sprawozdania doktora przyglądałam się leżącemu przede mną ciału. Teraz faktycznie zwróciłam uwagę na nienaturalnie wykręcone nogi. Zastanawiało mnie jednak dlaczego przestał ją karmić, widziałam przecież talerz i kubek.
- To nie ma sensu. Jej grób wyglądał bardziej jak schron. Jakby zabójca chciał się nią opiekować. Więc czemu ją zagłodził?
- Dobry tok myślenia. Skoro chciał o ofiarę dbać, a mu się nie udało, to znaczy, że? - zza moich pleców odezwał się Rafał.
- Że stało się coś, co uniemożliwiło mu przyjeżdżanie do niej i karmienie jej - odwróciłam się na pięcie pod wpływem nowego natchnienia.
- Hola moja droga! Zanim wylecisz stąd, jak zwykle i to bez słowa to może posłuchasz
o pozostałych ofiarach? – zatrzymałam się i odwróciłam.
- Druga ofiara miała 24 lata. Pozostałości ubrania, czyli guziki i zamki sfotografowałem
i odesłałem do analizy. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak spodnie i koszula na guzikami, bynajmniej nie sukienka. Nie żyje od co najmniej 10 lat. Przyczyną jest złamanie zęba drugiego kręgu szyjnego, innymi słowy przetrącony kark, a to oznacza, że nie żyła już, gdy wrzucono ją do dołu. Trzecia miała 22 lata i zmarła jakieś 13 lat temu. Nogi połamane tak jak u pierwszej, a po za tym kilka ran kłutych zadanych na moje oko nożem kuchennym wnioskując po śladach na żebrach. Zapewne się wykrwawiła. I ostatnia, 20-letnia. Zmarła jakieś 15 lat temu. Miała połamane nie tylko nogi ale i ręce. Sądząc po obrażeniach miednicy mogła być brutalnie gwałcona, czego efektem musiała być ciąża, gdyż zlokalizowałem niewielkie kosteczki, które z początku wziąłem za gryzonia, ale były ludzkie. Pozwala mi to stwierdzić że zmarła z powodu obrażeń wewnętrznych. Po ubraniach wiele nie zostało ale były to sukienki.
Ledwo skończył mówić, a już mnie nie było. Pobiegłam do windy, tak że tym razem psycholog został w tyle. Gdy tylko zajechałam na piętro naszego wydziału, wpadłam do środka i ruszyłam szybko do tablicy pisząc na niej wszelkie istotne informacje i opowiadając reszcie ekipy czego dowiedzieliśmy się z sekcji.
- Nie pasują mi tutaj dwie rzeczy. Widzicie to?
- Wszystkie miały sukienki. Oprócz tej co zmarła 10 lat temu.
- Dokładnie Mariuszu! A do tego ostatnia ofiara zmarła ponieważ stało się coś, co sprawiło, że zabójca nie mógł do niej jeździć i ją karmić  - odezwałam się z zapałem.
- A ja też coś mam. Przepuściłem dziewczyny przez kilka baz, razem z naszymi grafikami, którzy rekonstruowali czaszki, poszukaliśmy i mam nazwiska dwóch dziewczyn. Ta najświeższa ma na imię Marta Gondek. Natomiast ta, która zmarła 15 lat temu to grubsza sprawa. Ewa Kołda. Córka polityka, pochodziła z bogatej rodziny. Miała kilka implantów zębów i na szczęście miały numery seryjne. Też była brunetką. Wyglądała bardzo podobnie do Marty - Karol zawiesił na tablicy dwa zdjęcia.
- Mamy do czynienia z zabójcą, który rozwija się na przestrzeni lat - do pokoju wszedł Profesor Chodzicki i usiadł na moim biurku.
- Wydaje mi się, że przy pierwszym mordzie był sfrustrowany, młody i pożądał tak pięknej dziewczyny. Potem, jednak nie ma już gwałtów. Stawiam na to, że stał się bezpłodny, sądząc po tym, jak użył noża. Ofiara przypominała mu pewnie pierwszą, więc na jej widok miał chcicę ale w bezsilności i przypływie gniewu po prostu zastąpił swój wadliwy narządź nożem. Co do drugiej. Stawiam na wypadek, nieumyślne spowodowanie śmierci, albo inną przypadkową sytuację. Ofiara nijak nie pasuje do jego typu plus ten mężczyzna woli sprawiać by kobiety były od niego zależne i wiedziały co się z nimi dzieje, a tu zabił ją natychmiast... Ostatnia to wyjątkowy zwrot akcji. Zamiast posługiwać się jej ciałem dla własnych potrzeb, stara się o nią dbać i wyraźnie się troszczy. Kobieta pasuje do jego typu, ale tutaj ukazuje skruchę albo przejaw samotności. Próbuje trzymać ją przy sobie by odpłacić za poprzednio wyrządzone krzywdy. A to, że przestał przychodzić... Coś musiało mu uniemożliwić takie wycieczki za miasto. Coś lub ktoś. Może ta osoba pomogła mu zapomnieć? Może jest
w więzieniu? A może zmarł. Opcji jest wiele i to już wasza robota... Ale ostrożnie. To osobnik chory psychicznie i na pierwszy rzut oka sprawia, że kobiety mu ufają - na koniec wywodu wzrok Rafała zatrzymał się na moment na mnie, a następnie psycholog wstał
i wyszedł z pomieszczenia, jak gdyby nigdy nic.
Staliśmy wszyscy w trojkę z konsternacją wpatrując się w drzwi, dopóki Mariusz nie klasnął w dłonie budząc nas z tego transu.
- No dobra. Dziwak z niego może, ale łeb na karku to on ma. Sprawdźmy życie naszych ofiar. Kogo znały, z kim się spotykały. Przesłuchać rodzinę i znajomych. Szukać dalej pozostałych dwóch ofiar..
- Pojadę do pana Henry'ego... - wtrąciłam się Mariuszowi w słowo. Wszyscy obecni natychmiast spojrzeli na mnie tak jakby spodziewali się tej sentencji od dobrych kilkunastu minut.
I tak bez dalszej zwłoki zebrałam materiały i raporty dotyczące śledztwa oraz mój płaszcz
i ruszyłam do domu Brookenry'ego.

Czas obecny
- No i jestem - powiedziała Maria kończąc ustne zdawanie relacji panu Henry'emu. Bawiło ją to trochę bo przecież to samo było w aktach sprawy.
Pan Henry przez dłuższy czas był cicho. Po chwili westchnął cicho i przykurczył ramiona. W jej oczach stał się nagle wątły i bezbronny.
- Panie Henry, czy coś się sta..
- Możesz mi proszę pokazać zdjęcie guzików ofiary sprzed 10 lat? - zapytał cichym głosem zanim Maria zdążyła spytać co mu jest.
Kobieta zdziwiła się trochę, że o to pyta ale z drugiej strony rozumiała o co mu chodziło. Wyjęła z akt zdjęcie i podeszła z nim do Brookenry'ego. Mężczyzna chwycił je drżącą ręką, po zaczął porównywać je ze zdjęciem swej zaginionej córki.
- Ola miała identyczne guziki na ubraniu w dniu, gdy zaginęła - wydusił nagle z wielkim trudem i szybko podał Marii oba zdjęcia.
Opadł na fotel i upił na raz całą szklankę whisky. Maria spojrzała na niego współczująco, a następnie na zdjęcia. Faktycznie takie same.
- Panie Henry ma pan gdzieś materiał DNA Oli, prawda? Porównamy je i zobaczymy. Może to nie ona…
- Wolałbym by to była ona... Przynajmniej wiedziałbym, co ją spotkało i mógłbym pochować - westchnął chowając twarz w dłonie. - Na stoliku jest szczotka w worku. Leżała tam gotowa do zawsze.
- Dziękuję. Wiem, że to trudne. Pójdę już - Maria chwyciła pakunek i ostatni raz spojrzała troskliwie na starszego mężczyznę, po czym wyszła.

Później - Na komisariacie
- I co? - Maria przestępowała z nogi na nogę oparta o szafkę w laboratorium.
- Kochana, wyniki DNA to nie jest hop siup i wszystko wiadomo. Nie popędzaj mnie
i nie hałasuj to będę wydajniej pracować - Ewelina trzasnęła dłońmi o stół i spiorunowała brunetkę przeszywającym spojrzeniem znad okularów.
Gdy zganiona się uspokoiła, kobieta wróciła do pracy. Trwało to kilkanaście minut, gdy
w końcu puknęła palcami w monitor i obróciła go tak by Maria mogła zobaczyć.
- Proszę kochanieńka. Masz tu jak na patelni, wyraźnie czarno na białym - powiedziała rozsiadając się wygodniej i sięgając po paczkę chipsów.
- Pewna jesteś?
- Tak. Tak samo pewna, jak tego, że jeśli nie przestanę tyle jeść to będę mieć nadwagę.
Ale Maria już jej nie słuchała. W sumie to był to nawyk wychodzenia, jak tylko ma trop
i zapominania o całym świecie. Rafał zwykł powtarzać, że kiedyś sprowadzi to na nią kłopoty, ale ona - jak każde zdanie psychologa - puszczała je mimochodem.
Wpadła do sali, w której siedziała reszta jej zespołu.
- Ofiara sprzed 10 lat to Ola Brookenry - powiedziała, po czym z głośnym łupnięciem przymocowała zdjęcie na tablicy.
W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza.
- Szalony Henry już wie? - przełamał ją Karol rozglądając się przy tym zaciekawiony czy tylko jego to tak zaskoczyło.
- Podejrzewa, ale jeszcze muszę mu to powiedzieć. Ola była blondynką. Niską, pulchną
i nijak nie przypominała pozostałych kobiet - Maria usiadła przy swoim biurku i zaczęła przeglądać raport z laboratorium odnośnie ubrań ofiar.
- To prawda. Zdołałem zidentyfikować ofiarę sprzed 13 lat. To Paulina Czyżyk. Studentka kosmetologii. Wyszła na imprezę i nigdy nie wróciła do domu – Mariusz przypiął zdjęcie na tablicy.
W tym samym czasie Maria już sprawdzała wszelkie znane informacje na temat poczynań Oli Brookenry za czasów jej życia. Podobno pojechała samochodem do kawiarni niedaleko parku, gdzie miała spotkać się z ojcem. Ale do spotkania nigdy nie doszło. On nie dostał wiadomości o spotkaniu, a ona nigdy nie dotarła do kawiarni. W namyśle kobieta przygryzła długopis bo im bardziej przyglądała się informacją na temat Oli oraz porównywała to, co dowiedzieli się na temat pozostałych ofiar. Tym bardziej zdawała sobie sprawę, że Henry może być w to zamieszany. No bo niby skąd miałby samochód Oli? Miała nim jechać do kawiarni. Sąsiedzi zeznali, że przez pewien czas auta nie było. Kto by je odstawił jeśli nie zabójca? Może odkryła prawdę i chciała zgłosić to na policję, a nie spotkać się z ojcem? Ale Henry naprawdę ją opłakiwał i sam naprowadził ją na trop. To nie trzymało się kupy.
Trzasnęła dłońmi w biurko i wstała z rozmachem, by zaraz podskoczyć wystraszona, gdy obok niej ukazała się wysoka sylwetka psychologa.
- Czyżby wybierała się pani na przejażdżkę do naszego jakże zdrowego na umyśle znajomego? – uśmiechnął się promiennie i podał jej płaszcz.
Czasem zastanawiała się, czy on ją obserwuje non stop, czy może ma jakieś kamery zamontowane, że doskonale wie, co i kiedy zrobi. Mimo to przyjęła płaszcz z rezygnacją na twarzy. Nie miała czasu na gierki i próby wymigania się.
- Tak się składa, że ma pan rację. Jak już tak panu zależy to może pan jechać ze mną… - powiedziała niezbyt zadowolona idąc do wyjścia.
Rafał ruszył za nią.
- Nie powinien pan tego zameldować?
- Taki drobiazg? Nie ma potrzeby. Po za tym zaraz by wszystkie panny na komisariacie płakały, że jadę na wycieczkę z tobą Mario, zamiast z nimi.
- Ehe. No faktycznie wyróżnienie – powiedziała cynicznie, gdy wsiadali do jej samochodu.
Z początku jechali w ciszy. W tym czasie Rafał zdążył odebrać dwa smsy. Po drugim westchnął z irytacją.
- Wiem Mario, że pewnie bardzo ci się spieszy ale czy mogłabyś podwieźć mnie w jedno miejsce? Klient ma mi coś przekazać, a potem nie będzie go przez dłuższy czas...
- Zgoda. Gdzie mam jechać? - nie podobała jej się zmiana planów ale kto wie? Może dzięki temu się go pozbędzie?
- To tuż za miastem. O właśnie tą drogą wylotową tam dojedziesz. To kawałek stąd - kierował ją Chodzicki.
W końcu po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Maria zatrzymała samochód na leśnej dróżce odchodzącej z drogi i wysiadła z samochodu.
- I gdzie ten twój klient? Dziwne miejsce tak w ogóle. I ani żywej duszy... - z każdym słowem po plecach przechodziły jej ciarki.
Niestety instynkt detektywa obudził się za późno, bo gdy odwróciła się sięgając po broń ujrzała sporych rozmiarów klucz francuski, a następnie upadła nieprzytomna na ziemię
z głuchym łupnięciem i krwią ściekająca po skroni.

Na posterunku
Karol wpadł do pomieszczenia, w którym Mariusz wraz z kilkoma policjantami badali pewne tropy w sprawie.
- Gdzie Maria?
- Nie wiem... chyba szła na parking – Dudek oderwał się od papierów i rozejrzał.
- Nie zameldowała się... ale pewnie pojechała do tego szalonego Heńka – Karol zajrzał
w notatki, które Maria miała na biurku.
- Mariusz? Chodź tu na moment...
Obaj policjanci spoglądali na chaotyczne ale szczegółowe notatki koleżanki. Kilka razy pojawiało się imię Henry. Na samym końcu widniało "Henry zabójcą?".
- Cholera. Sprawdźcie GPS w jej samochodzie. Karol, jedziemy do Brookenry'ego.
Pobiegli na parking, gdzie wskoczyli do radiowozu.
- "Halo Mariusz? GPS w samochodzie wskazuje osiedle Wilanów 14"
- To nie tam mieszka Brookenry? – Karol odpalił samochód.
- Zawiadomcie szefa. Jedziemy tam. Gaz do dechy Karol.
Ruszyli w akompaniamencie syreny.

W innym miejscu
Maria powoli otworzyła oczy. Chciała potrzeć dłonią obolałą głowę ale nie mogła się ruszyć. Brzęk metalu. Uniosła głowę i zobaczyła, że leży na stole i ma na nadgarstkach oraz łydkach mocno zaciśnięte pasy. Zupełnie jak w jakimś wariatkowie.
- Już nie śpisz? To może nawet lepiej – przed oczyma pojawiła jej się twarz Rafała Chodzickiego.
- Co to ma znaczyć?! Wypuść mnie!
- Przepraszam, ale nie mogę. Za dużo wiesz, a po za tym miałem cię na oku już znacznie wcześniej.
Zniknął jej z pola widzenia. Usłyszała podejrzane skrzypienie jakby w jej stronę toczył się wózek czy coś w tym stylu.
- Co chcesz zrobić? – głos powoli drżał jej z przerażenia.
- Zaraz się dowiesz – głos był cichy i tajemniczy.
W następnej chwili znów ujrzała profesora, oraz trzymany w dłoni młotek. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy narzędzie z ogromną siłą opadło na jej prawe kolano.
W ciemnawym pomieszczeniu rozległo się wpierw chrupnięcie, a potem krzyk.

Tymczasem
Drzwi otworzyły się powoli, ale Mariusz i tak wpadł przez nie i chwycił Henry'ego za kołnierz.
- Gdzie ona jest świrze?!
Karol stanął w drzwiach i zaczął się rozglądać.
- Kto taki?
- Nie rżnij głupa! Gdzie Maria i co jej zrobiłeś?!
- Nie widziałem jej od południa.
- Łżesz! Pojechała do ciebie myśląc, że jesteś zabójcą! Napisała to w notatkach! A przed twoim domem stoi jej samochód!
Brookenry zmarszczył brwi.
- Mówiła jeszcze komuś o swoich podejrzeniach?
- Co? Nie. Nie wiem.
- To puszczaj mnie młody człowieku. Trzeba ją znaleźć.
-Że to niby nie ty? Maria cię rozpracowała! Zrobiłeś jej to samo co córce, gdy pojechała się z tobą spotkać?
- O czym ty mówisz?!
- W dniu zaginięcia Ola dzwoniła na komisariat i chciała z tobą rozmawiać.
- Nie przekazano mi nigdy tej wiadomości. Kto odebrał telefon?
- Kto...? – Mariusz zająknął się i puścił Henry'ego.
- Rafał Chodzicki. To z nim widziano ją jak wyjeżdżała z parkingu. Widział ich policjant, który wracał z patrolu. A wtedy kiedy zmarła ta Marta… nie leżał przypadkiem w szpitalu po wypadku samochodowym?
- Gdzie on mieszka? Musi być niedaleko! – Brookenry chwycił zakurzony prochowiec.

W piwnicy
Z bólu musiała zemdleć. Kiedy odzyskała przytomność leżała na materacu. Ręce miała związane z przodu, a z nóg emitowało dziwne mrowienie. Uniosła się ostrożnie i krzyknęła cicho przez łzy. Jej nogi były zmasakrowane i leżały pod dziwnym kątem.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Okna były zabite deskami i jedyne wyjście prowadziło przez schody w górę ku solidnym drzwiom. Zagryzła zęby i spróbowała przesunąć się trochę w stronę schodów, ale nagły przypływ bólu w okolicach nóg sprawił, że skuliła się w płaczu na betonowej posadzce.
- I po co się miotasz? Oszczędzaj siły – odezwał się Rafał, gdy ciężkie drzwi stanęły otworem.
- Wypuść mnie, proszę! – przez łzy spojrzała w stronę mężczyzny schodzącego do niej po schodach.
- Ale skarbie – przesunął palcami po jej policzku. – Wiesz przecież, że nie mogę – szepnął jej do ucha, a w dłoni zabłysnął nóż.
Przytrzymał ją ręką na ziemi i uniósł ostrze by zadać cios. Już miał opuścić dłoń, gdy
w oddali rozległ się dzwonek do drzwi. Ta sekunda nieuwagi pozwoliła Marii ostatkiem sił zablokować cios między swoimi dłońmi. Ostrze przecięło więzy, a następnie wbiło się w jego nogę raniąc lekko jej brzuch. Ryknął z bólu i uderzył wierzchem dłoni w jej twarz. Bezskutecznie próbowała się zasłonić. Rafał zacisnął dłoń na jej szyi i pociągnął w stronę materaca. Kopnął jeden w bok i skrzypienie zasuwy uświadomiło jej, że drzwi na szczycie schodów nie były jedynymi w tym pomieszczeniu. Wbiła paznokcie w trzymającą ją rękę. Syknięcie bólu, uderzenie tyłem głowy o beton. W oddali słyszała wściekłe dzwonienie do drzwi i coś jakby krzyki. Niewiele pamiętała, bo po chwili miała wrażenie, jakby ziemia usunęła jej się spod pleców. Po sekundzie twarde podłoże powróciło z impetem spotykając się z jej spadającym ciałem. Zabrakło jej tchu, a przed oczyma poczerniało. Ostatnie, co widziała to zamykające się żelazne drzwi nad nią, uśmiech Chodzickiego, a następnie cisza przerywana krzykami i odgłosem wystrzałów. Zgrzyt metalu. Mrok pełzający wokoło pochłonął ją i zabrał w sen wyzbyty bólu.


Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w procesie powstawania tego opowiadania: Ewa Kołda (za dokładne i szczegółowe opisy sekcji oraz stanu zwłok i szczątek ofiar), Rafałowi, Marcie, Paulinie i Ewelinie za zostanie bohaterami i to niekoniecznie zawsze tymi żywymi, pani Marii za gościnę i pyszne jedzenie – chciała pani zostać za młodu policjantką, dzięki czemu powstała Maria w opowiadaniu. Na końcu dziękuję też Oli ze StarBacks w Galerii MM za udzielenie swego imienia jednej z ofiar – mimo, iż musiało to dziwnie brzmieć :D
Opowiadanie napisane w grudniu 2014 na konkurs literacki. Mój pierwszy kryminał. Nie widział też zbytnio korektora xD
Naturalnie nie udało mi się nic zająć, bo za mało mroku, grozy itd. było jak na standardy konkursu, ale i tak jestem dumna :3
Comments0
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In